Imieniem znanego aktora Krzysztofa Kolbergera ma zostać nazwany niewielki skwer przy ulicy Karłowicza w Gdańsku Wrzeszczu. Jest to inicjatywa lokalnej społeczności, a głównie absolwentów IX LO i Rady Osiedla Strzyża - Waldemar Bartelik, Marek Formela, Adam Polak, Tomasz Posadzki, Przemysław Sęczkowski. Osiedla, w którym Kolberger spędził dzieciństwo i młodość. Mieszkał wraz z rodzicami tuż obok owego skweru, w piętrowym domku przy ul. Karłowicza.
Po dokonanej zamianie mieszkań, obecnie lokatorką mieszkania po Kolbergerach jest Danuta Ostrowska, która chętnie przystała na rozmowę.
- Jak kręcono film biograficzny o Krzysztofie, to on w nim występował kilkakrotnie. Nawet do nas przyjechał z ekipą filmową celem nakręcenia kilku ujęć. W porę zrealizowano ten film, bo w niedługo potem Krzysztof zmarł. Chorobę nowotworową nerki, to on miał od Wietnamu, bo tam kręcił swój pierwszy film. To mogło być w 1986 roku, bo mój brat operator filmowy Zygmunt Samosiuk zmarł w 1984 roku. Wydaje mi się, że u Krzysztofa, to chyba była choroba genetyczna, gdyż jego siostra Basia też przedwcześnie, bo w wieku około 30 lat zmarła na raka.
- To była jego jedyna siostra? Czy oni tu mieszkali wspólnie na Karłowicza we Wrzeszczu?
- Tak mieszkali wspólnie. Zamieniliśmy się z nimi na mieszkania. My sprowadziliśmy się tutaj z Warszawy, a rodzice Krzysztofa postanowili być bliżej syna, który był w stolicy po studiach w szkole teatralnej. Początkowo dostał pracę w Katowicach, a następnie w Warszawie. Tam ożenił się z aktorką Anną Romantowską.
Krzysztofa po raz pierwszy zobaczyłam w Wytwórni Filmowej w Warszawie. To był bardzo ładny, dobrze ułożony, spokojny mężczyzna. Tu w Gdańsku jego mama pracowała w Domu Prasy, prowadziła klub dziennikarza. Z kolei jego tata był inżynierem od telekomunikacji i pracował w Warszawie, ze stolicy dojeżdżając do rodziny na weekendy.
- Kto postanowił dokonać zamiany mieszkań?
- Ich mama jako pierwsza postanowiła przenieść się do Warszawy, aby być bliżej syna i męża. W tym czasie Krzysztof przyjaźnił się z moim bratem operatorem filmowym Zygmuntem Samosiukiem. Poznali się przy kręceniu filmów. My mieszkaliśmy w Warszawie, a mój mąż pracował w Stoczni Gdańskiej. Miał przenieść się do ministerstwa, ale nic z tego nie wyszło. Zatem on przyjeżdżał na weekendy z Gdańska do stolicy. Postanowiliśmy więc wspólnie dokonać korzystnej dla obu stron zamiany. Jednym samochodem udało nam się przewieźć meble w obie strony. Oni do nas, a my do nich. My tutaj do domku, a oni do ładnie urządzonego w blokach mieszkania dwupokojowego z kuchnią. Tutaj w domku przy Karłowicza we Wrzeszczu, na pierwszym piętrze też były tylko dwa pokoje, ale wszystko nadające się do kapitalnego remontu.
- I tak poprzez tą przeprowadzkę zaczęła się wasza znajomość...
- Istotnie. Krzysztof wielokroć przyjeżdżał do Gdańska i zawsze zachodził do nas. Początkowo sam, następnie ze znajomymi, a później ze swoją córką. On tutaj czuł się jak u siebie w domu. Śmiał się, jak patrzał na balkonowe okna i mówił, że kiedyś one były znacznie większe. To wszystko kiedyś było dla niego takie duże, a teraz jest takie małe. On miał doskonale zachowany obraz tego mieszkania z dzieciństwa. Z upływem czasu niestety zaczęły się te jego choroby i było coraz gorzej.
- Ale on tego nie ukrywał i dzielnie walczył z chorobą.
- I chwała mu za to. Pokazywał światu, że można z taką chorobą nowotworową żyć. Zawsze mówił, wiesz co, ja nie mam czasu żeby umrzeć. Ja nie mogę, bo mam dużo pracy. Jego siostra miała córeczkę, chyba Zosię, i on musiał się nią opiekować po śmierci jedynej siostry Basi.
- Krzysztof ma córkę Julię...
- Tak, z zawodu reżyserkę. Skończyła filmówkę w Łodzi, a wcześniej anglistykę na Sorbonie. Teraz kręci filmy, być może dokumentalne, bo jeszcze mało o niej słychać. Musiała przeżyć boleśnie ich rozwód, jak Krzysztof rozszedł się z Romantowską. Zamienił wtedy mieszkanie na równie bardzo ładne, opowiadał o nim.
- Jak często przebywał u państwa we Wrzeszczu?
- Tutaj bywał, co najmniej raz do roku. Bardzo lubił tu przychodzić. Czasami dzwonił do drzwi i mówił, jestem na dole, czy mogę wejść na górę. Na 1,5 roku przed śmiercią był tutaj z córką. To był niezwykłej delikatności człowiek. Przekonałam się o tym naocznie. Otóż mój brat Zygmunt Samosiuk zmarł niespodziewanie na wylew w wieku 44 lat. On chyba odszedł z przepracowania, bo na swoim koncie miał już zrealizowanych 99 filmów. A miał bardzo wysokie ciśnienie. Jak przedwcześnie odszedł, to był szok dla wszystkich. Chyba w 1988 roku jedliśmy obiad z mężem w kuchni, a tu nieoczekiwanie wchodzi Krzysztof, usiadł i mówi. Przyjechałem porozmawiać o Zygmuncie. W tym momencie widzę, jak łzy płyną mu z oczu. Łkając, z trudem wyszeptał, wiesz co, to chyba jeszcze nie pora. Po czym wstał i wyszedł.
O moim bracie Zygmuncie został zrealizowany film dokumentalny. Lewandowski go zrobił i był niedawno wyświetlany na festiwalu Cameraimage w Łodzi. Wajda albo Szulkin mówią w tym filmie, że Samosiuk, jak na tamte czasy był największym operator świata. On nie umiał odmówić proponowanych mu do nakręcenia filmów. I z przepracowania przepłacił to życiem. Ludzie nie potrafią sobie powiedzieć stop, choćby na chwilę odpocznij.
- Krzysztof chodził do pobliskiego LO nr IX przy ul. Wilka Krzyżanowskiego. W tej szkole stworzył kabaret „Syfon”. Z tej szkoły z pewnością miał wielu znajomych, przyjaciół. Kilku jej absolwentów, jak m.in. radny Marek Bumblis, mec. Donat Paliszewski, czy dyrektorka Hanna Konczakowska-Makulec, wyszli z inicjatywą nadania imienia znanego aktora skwerowi przy ul. Karłowicza...
- Oni go doskonale pamiętają, utrzymywali z nim kontakty. Dlatego Krzysztof, jak tutaj przyjeżdżał z Warszawy spotykał się z nimi, tu lubił chodzić po ulicach. To Rada Osiedla Strzyża, której nazwa pochodzi od pobliskiej rzeczki, wpadła na pomysł nadania temu skwerkowi imienia ich dobrego znajomego, aktora. Ma być umieszczony kamień z wykutym popiersiem lub tabliczką. Nasze osiedle liczy około 6 tys. mieszkańców.
Skwerek minionej jesieni oczyszczono ze śmieci, prowizorycznie ogrodzono, drzewa odpowiednio podcięto. Ale ludzie nie potrafią tego uszanować, bo już rozjeżdżają skwerek samochodami. Trawa już tam nie może rosnąć. Samochód jest ważniejszy, postawić go obok jakoś nie można. Wspomnę, że dzięki interwencji członków tej rady osiedla uratowaliśmy lokalną bibliotekę, którą chcieli nam zlikwidować.
- Jak kręcono film biograficzny o Krzysztofie, to pokazano również to mieszkanie.
- Tak, i zrobiono to bez zapowiedzi. Kamera nagrywała jakby z ukrycia. Nic nie było reżyserowane. Krzysztof podpowiedział ekipie, że muszą koniecznie sfilmować jego ukochany kredens. Zapytał mnie jednak, czy pozwolisz? Oczywiście, że pozwoliłam. A kredens, dlatego jest sławny, bo jak oni się tutaj sprowadzili po wojnie, to już tu stał ciężki ciemny kuchenny mebel z kaszubskimi wzorami. Krzysztof postanowił ten piękny kredens przemalować na biało. I tak uczynił, pozostawiając oryginalne wzory kaszubskie. Na szczęście pomalował tylko dół, a górę pozostawił. Jak Kolbergerowie się wyprowadzali, to kredens pozostawili nam, bo my im pozostawiliśmy w Warszawie urządzoną kuchnię. Prosili, abyśmy jej nie rozbierali w zamian za ich zabytkowy kredens. Krzyś jak zawsze przyjeżdżał, musiał popatrzeć na ten kredens i głośno się zastanawiał, po co ja go pomalowałem na biało?
- Jak tu bywał, to czy opowiadał o swojej jedynej córce?
- O tak, był z niej bardzo dumny, że studiuje w Sorbonie. No i wiele mówiliśmy o jego chorobie. On, co chwila dzwonił do swojej lekarki, brał zastrzyki. W tym czasie jeszcze swoją matkę utrzymywał, która mieszkała w miejscowości Ryki. Jego mama zmarła kilka tal wcześniej przed śmiercią Krzysztofa. On wynajmował do niej pielęgniarkę, Jego mama żyła bardzo długo. Z kolei, jak wspomniałam, siostra Krzysztofa, Basia miała raka płuc. W początkach lat 70-tych pracowała w korekcie w gdańskim Domu Prasy.
- Kolberger jako aktor przede wszystkim miał doskonały aksamitny głos.
- O tak, to prawda. Jak czytał wiersze, to przechodziły ciarki po plecach. My, tu w mieszkaniu nie mamy żadnego jego nagrania. Muszę kupić jakąś płytę z jego głosem. Największe wrażenie na mnie zrobiło, jak on w ramach bisów, jak już wyczerpał repertuar, powiedział modlitwę ojcze nasz. To zostało nagrane w jakimś teatrze. To było coś nieprawdopodobnego. To nie była modlitwa, to było westchnienie. To robiło niesamowite wrażenie. On czuł, to co mówił.
Tekst i zdjęcia: Włodzimierz Amerski
- 08/03/2012 12:05 - Wyjątkowy Dzień Kobiet w Restauracji Hotelu Gdańsk
- 08/03/2012 08:50 - Pięćdziesięciolatkowie przekonani, że wiek dyskryminuje ich na rynku pracy
- 08/03/2012 08:44 - Rybicki: Komuna odniosła zwycięstwo zza grobu – podziały społeczne i alienacja stały się dziś faktem
- 07/03/2012 17:59 - Targowy sojusz PO i SLD
- 07/03/2012 17:58 - Metryczka biurokraty
- 07/03/2012 08:22 - Prokuratura kontra sopocki sąd - zażalenie w sprawie prezydenta Karnowskiego
- 06/03/2012 13:14 - Mucha wystawia Giersza: Sami swoi przy stadionowym torcie
- 06/03/2012 11:58 - Wakacyjny Staż 2012 na start!
- 06/03/2012 10:09 - Rozruch Centrum Medycyny Inwazyjnej
- 05/03/2012 14:10 - Impactor dla Roku Jana Heweliusza 2011