Soundrive Fest to chyba najważniejży dziś trójmiejski festiwal z muzyką alternatywną. W niedalekiej przyszłości może stać się także jednym z istotniejszych w kraju. Ale do tego potrzeba jeszcze więcej ciężkiej pracy i pomysłów na promocję tego wydarzenia.
Od czwartku do soboty w klubie B90, który znajduje się na terenie stoczni, można było wysłuchać kilkudziesięciu zespołów z Polski, jak i spoza jej granic. Wszystko było utrzymane w ramach szeroko pojętej muzyki alternatywnej. Nie było jednak wielkich gwiazd. Nie na tym Soundrive Fest polega. To wydarzenie ma na celu przede wszystkim przedstawić najciekawszych - zdaniem organizatorów - przedstawicieli niemaiinstreamowej sceny.
I takich też dostaliśmy. Pierwszy dzień był praktycznie w całości poświęcony rodzimym wykonawcom. I trzeba jasno powiedzieć, że ci nie zawiedli. Na pewno najbardziej wywindowanym jeśli chodzi o poziom, był występ w wykonaniu trójmiejskiego zespołu Trupa Trupa. Muzycy zagrali bardzo dużo materiału z płyty, któa dopiero się ukaże. I trzeba przyznać, że zapowiada się ona fantastycznie. Dawno nie byłem tak emocjonalnie wywleczony na lewą stronę. Nie jest to muzyka łatwa, nie jest to muzyka przyjemna. Ale jest to muzyka dobra. Ale co najśmieszniejsze, zaraz po zakończeniu występu gdańszczan, kiedy przeszedłem się do małej sali klubu, zostałem otumaniony psychodelią lat 70. Dlaczego? Bo tam grał warszawski skład Gonzo and the Prezidents. Niesamowita energia. Człowiek miał wrażenie, że na scenie są The Doors, fantastyczne odczucie. Świetny image, dobre utwory, po prostu czysty rock and roll. Wokalista wprawdzie był pijany w sztok, ale przeszkadzało mu to jedynie w mówieniu do publiczności, bo w śpiewaniu już wcale. Miło było wsiąść do wehikułu czasu.
Dwa kolejne dni stały już pod znakiem zagranicznych gwiazd. Chociaż to zbyt śmiałe słowo. Po prostu wykonawców bardziej znanych niż nasi. I tu trzeba wyróżnić trzech wykonawców. Nie, żeby reszta była zła, ale ta trójka na pewno wywindowała poziom Soundrive Fest. Pierwszym z nich jest Baths, który w pełni wynagrodził mi nieobecność na koncercie Portishead. Podchodziłem do tego koncertu ze sporą rezerwą, bo studyjne wersje jego piosenek mnie raczej usypiają, ale na żywo wykorzystał drzemiący w nich potencjał. To był naprawdę dobry występ. Drugim jest King Khan & The Shrines. Tak będzie wyglądać dyskoteka po końcu świata, bez wątpienia. Pół-hindus, pół-kanadyjczyk w pióropuszu i jego kilkuosobowy zespół, który w pewnym momencie zszedł do ludzi i grał biegając między nimi. Jeśli ktoś się mnie zapyta za rok, kogo pamiętam z roku 2014, to zapewne powiem, że ich. No i jako trzecia - Austra. Zapowiadani na największą gwiazdę festiwalu. Nie zawiedli w żadnym momencie. Ten zespół nazywam mianem elektrycznej Florence and the Machine. Jest w tym wszystkim pewien sensualizm, który przyciąga, a zarazem ukryta energia, która przenika w nas i porywa do zabawy.
W ramach ciekawostki warto też nadmnienić psychodelicznych dziwaków z Islet, islandzkich elektroników z Samaris czy też zakorzenionych bardzo głęboko w latach 60. Unkown Mortal Orchestra.
Soundrive Fest po raz kolejny pokazał, że jest w tej chwili najważniejszym wydarzeniem promującym interesującą i czasem wręćz niszową muzykę alternatywną. Wciąż jednak nieco chyba kuleje promocja. Przez festiwal przewinęło się w tym roku około trzech tysięcy ludzi. Dużo? Niby tak, ale mogło by ich być dużo więcej, gdyby lepiej rozplanować marketing wokół wydarzenia. Liczę na to, że w przyszłych latach będzie on o wiele lepszy, bo ten festiwal zasługuje na tłumy widzów. Potencjał jest - należy go tylko rozwinąć.
Skoro festiwal to też i festiwalowe życie. A to było fenomenalne. Arkadiusz Hronowski i jego ekipa z B90 fantastycznie zaadaptowali przestrzeń w klubie, jak i wokół niego. Były pufy, były stare fotele z SKM-ek (czy jest coś bardziej trójmiejskiego!?) zamiast nudnych ław, byłą badzo przyjacielska atmosfera. Przede wszystkim nie było tych wszystkich chorych barier, które są na dużych festiwalach. Tu mieliśmy w pełni rodzinną atmosferę. Bez stref VIP czy wszechobecnych stewardów. Tutaj, czekając na burgera czy piwo, można było pogadać z każdym, o wszystkim. Nieważne czy był to zwykły uczestnik, dziennikarz, kolega, nieznajomy czy Tomek Makowiecki i Reni Jusis, którzy wpadli posłuchać dobrej muzyki. Tam każdy miał dla każdego czas i cierpliwość. Tam każdy był po prostu dla muzyki. I to jest najlepsze podsumowanie tegorocznej edycji. Chciałbym, żeby w miarę rozrastania się imprezy, atmosfera wciąż pozostała taka jak w tym 2014 roku.
Patryk Gochniewski
- 24/10/2014 00:16 - Crystal Fighters grają w B90
- 14/10/2014 11:41 - Behemoth znaczy wielki
- 11/10/2014 16:45 - Behemoth kończy trasę w Gdańsku
- 04/10/2014 12:19 - Podróż przez mgłę aż po horyzont dźwięku - niesamowity koncert Trentemollera
- 02/10/2014 11:10 - Trentemoller z zespołem zagra w B90
- 04/09/2014 13:26 - Pink Freud wrócili do domu i zrobili imprezę totalną
- 03/09/2014 14:32 - Soundrive Fest - święto muzyki alternatywnej
- 01/09/2014 17:12 - Dub FX: Nie czuję się prorokiem
- 30/08/2014 11:44 - Rusza sprzedaż karnetów na Open'er Festival 2015
- 28/08/2014 12:56 - Dub FX, czyli głos bez granic